Jeden z tych filmów, które się ogląda się dla czystej rozrywki, przyjemności. Pozbawiony jest moralizatorskiego nadęcia i enigmatycznej symboliki, zaś cały ciężar skupia się na wciągającej i zagmatwanej fabule, która trzyma w napięciu do ostatniej minuty filmu. Delikatne, orkiestrowe akcenty muzyczne - charakterystyczne dla takich filmów, nadają smaku scenom. W tle pierwszego planu przewija sie krajobraz czarno-białej Warszawy lat 50-tych. Z ujęc emanuje statyka, brak pośpiechu - tajniacy czekający w samochodzie, flegmatyczni urzędnicy, badylarz, inzynier zyjacy jak wczasowicz. Stanowi to kontrapunkt do dynamicznej fabuły, której tempo trzymają nagłe zwroty akcji. Zachowany został złoty środek. Podobnie jak w filmie: "Ostatni kurs". Nie da sie pominac charakterystcznej dla tego typu filmow propagandy i promocji MO, jednak nie umniejsza to walorów rozrywkowych tego filmu. Na uwage zasluguje podsumowanie inzyniera o realiach zycia w ówczesnej Polsce. Jak dla mnie był to strzał w kolano ze strony władz. Swoiste credo -"jak u nas jest", które nie zostało w filmie ani zanegowane, ani sprostowane w dalszej części filmu.
Film polecam.