Bardzo lubię przypominać sobie tę komedię. I lubię tę rzeczywistość. Mogłabym tam zamieszkać nawet dziś, chciałabym mieć syrenkę lub trabancika przerobione na kabrio (wraz - jak w filmie pokazane, z gwarancją bezkorkowego przemieszczania się po stolicy w godzinach szczytu), sukienki w kwiatki, z kołnierzykami, kuzynów z zagranicy, których witałabym na Okęciu. I butelki z mlekiem, które stałyby pod drzwiami. Z tego mleka gotowałabym dla domowników okropne mleko z kożuchem, ew. dodawałabym je do czekoladowego bloku w momentach, gdy porzuciłabym swój automobil (syrenkę).
No jak to co? Jak wszyscy, niosłoby się taki naszyjnik z rolek papieru toaletowego w akcie triumfu w domu, jakby się go gdzieś cudem zdobyło :D
Nosiłem, jeszcze się na to załapałem. I te gorączkowe pytanie przechodniów "gdzie rzucili, duża kolejka?"
Szczerze mówiąc, dla mnie jedyny plus tamtych czasów to fakt że byłem wtedy dużo młodszy ;)
też nie jestem fanką komuny, co to to nie! wtedy byłam tylko bajtlem noszącym szaro-bure śpiochy ;) Na pewno siermiężne i trudne czasy, ale w tym filmie jakoś tak uroczo to wszystko przedstawiono, że mogłabym w tej (filmowej) rzeczywistości zamieszkać
Że uroczo, to fakt :) I zapewne niejeden jeszcze raz go obejrzę z tą samą przyjemnością.
Podobnie zresztą jak filmy Barei, choć tam jest jednak nieco mniej uroczo ;)